6 lipca to był piątek, a obrony zaczynały się od godziny 9:00. Tego dnia była też msza za moją zmarłą miesiąc temu babcię o godzinie 7:15, więc na galowo poszłam do kościoła. Wszystkie babcie w ławkach spoglądały na mnie co najmniej dziwnie, ale byłam tak zestresowana, że mogę nie zdążyć, że nawet mi te spojrzenia poprawiały humor. Msza skończyła się jednak o wiele wcześniej niż przypuszczałam, więc na galowo wróciłam do domu. I to był bardzo dobry wybór, bo zaczął mnie obcierać but, więc szybko zdążyłam zaopatrzyć się w płaskie buty na zmianę i plasterki. Potem szybki telefon po taxi i byłam gotowa na starcie z komisją egzaminacyjną. Rano czułam się, jakbym miała swój prywatny Dzień Świra. Wysiadając z taksówki, wszystkie rzeczy które miałam w rękach zaczęły mi wypadać... A ja zaczęłam wydawać okrzyki łapania ich... Teraz chce mi się śmiać, jak przypomnę sobie ten poranek, jednak wtedy pomyślałam, że obtarta stopa i wpadka z taksówką źle wróżą. Przed samą obroną miałam wrażenie, że zemdleję - tylko nie wiem czy to od stresu, czy może od nieprzespanej nocy czy od pierwszego dnia okresu. I to chyba pozostanie zagadką, bo tego dnia czułam się po prostu okropnie. Jak poszła sama obrona? Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi i zasiadłam przed szanowną komisją wiedziałam, że dam sobie radę. Myślę, że poszło mi bardzo dobrze, co zresztą pokazała moja ocena, którą będę mieć na dyplomie, a ten dopiero odbiorę w sierpniu. Jestem z siebie dumna i następnym razem nie będę się tak stresować. I na wszelki wypadek sprawdzę, kiedy ma mi wypaść okres... 😂
Tydzień później, również w piątek wyjeżdżałam na długo wyczekane wakacje nad morze. Gdy tylko minął weekend pod obronie myślałam tylko o tym wyjeździe. Potrzebowałam go. Czułam się tak zmęczona, wyeksploatowana, poirytowana i zła, że sam ten nastrój który towarzyszył mi każdego dnia, jak tylko kończyłam pracę sprawiał, że denerwowałam się sama na siebie, że nie jestem w stanie nic z siebie wykrzesać kreatywnego.
Podróż do Dziwnowa zaczęliśmy w piątek o 21:24 pociągiem do Międzyzdrojów. Po nocy w przedziale pociągu o 6 z minutami byliśmy na miejscu i pozostało tylko przemieścić się busem do Dziwnowa.
W sobotę było lekkie zachmurzenie, ale mimo to było ciepło, więc gdy tylko zakwaterowaliśmy się przebrałam swoje długie spodnie na krótkie spodenki. O ile pamiętam wyjazd w sierpniu w zeszłym roku, to w tym woda była ciepła. Ciepła jak na polskie morze. Cały wyjazd pogoda bardzo dopisywała, bo było słonecznie i baaardzo gorąco. Zdążyłam się spiec na raczka i potem odchorowywać swoją głupotę z przyspieszaczem do opalania. Na szczęście to w jeden z deszczowych dni zaczęło wychodzić mi zimno na górnej wardze ust. Więc co zrobiłam mądrego? Ubrałam się w krótkie spodenki, zarzuciłam na siebie nieprzemakalną kurtkę i poszłam w mżawkę brzegiem morza do apteki po zestaw nierozważnego plażowicza, czyli maść i plasterki na wyskakujące zimno na ustach. Wiał wiatr, padało, a ja dzielnie szłam 40 minut w wodzie. Efektem tego czynu było moje przerażenie dnia następnego, ponieważ opryszczka na górnej wardze się rozrosła na pół ust, a do niej dołączyła w podobnym położeniu opryszczka na dolnej wardze. Rano wyglądałam jak potwór i łzy same cisnęły się do oczu, miałam prawą stronę twarzy spuchniętą, nie mogłam ruszać ustami i czułam ogromny ból. Pomijam już ból spieczonego tyłka i reszty ciała, który tylko potęgował mój zły stan. Ten dzień, mimo że był słoneczny przesiedziałam w łóżku, trochę śpiąc, a trochę czytając książkę, o której niedługo będziecie mogli przeczytać na blogu. Także udało mi się natrafić wieczorem na bardzo fajny film, o którym wspominałam w kulturalnym podsumowaniu II kwartału 2018. Mimo tego nieprzyjemnego epizodu, w ostatnie dni wyjazdu tak czy siak opalałam się na plaży (znowu z przyspieszaczem - uczę się na błędach, ale to był świadomy wybór) i kąpałam się w morzu. Oczywiście zaopatrzyłam się w kapelusz, żeby na usta nie padały promienie słoneczne i nie pogarszały mojego i tak fatalnego stanu i wyglądu, ale skorzystałam z ostatnich dni tyle, ile się tylko dało.
Na koniec wpisu pozwolę sobie Was zapytać - kto zauważył zmiany na blogu? Są minimalne, ale jednak widoczne. Ręka do góry, piszcie w komentarzach, a osoba która wymieni wszystkie zaistniałe zmiany zostanie polecona w sierpniowych polecajkach 😊
Tydzień później, również w piątek wyjeżdżałam na długo wyczekane wakacje nad morze. Gdy tylko minął weekend pod obronie myślałam tylko o tym wyjeździe. Potrzebowałam go. Czułam się tak zmęczona, wyeksploatowana, poirytowana i zła, że sam ten nastrój który towarzyszył mi każdego dnia, jak tylko kończyłam pracę sprawiał, że denerwowałam się sama na siebie, że nie jestem w stanie nic z siebie wykrzesać kreatywnego.
Podróż do Dziwnowa zaczęliśmy w piątek o 21:24 pociągiem do Międzyzdrojów. Po nocy w przedziale pociągu o 6 z minutami byliśmy na miejscu i pozostało tylko przemieścić się busem do Dziwnowa.
W sobotę było lekkie zachmurzenie, ale mimo to było ciepło, więc gdy tylko zakwaterowaliśmy się przebrałam swoje długie spodnie na krótkie spodenki. O ile pamiętam wyjazd w sierpniu w zeszłym roku, to w tym woda była ciepła. Ciepła jak na polskie morze. Cały wyjazd pogoda bardzo dopisywała, bo było słonecznie i baaardzo gorąco. Zdążyłam się spiec na raczka i potem odchorowywać swoją głupotę z przyspieszaczem do opalania. Na szczęście to w jeden z deszczowych dni zaczęło wychodzić mi zimno na górnej wardze ust. Więc co zrobiłam mądrego? Ubrałam się w krótkie spodenki, zarzuciłam na siebie nieprzemakalną kurtkę i poszłam w mżawkę brzegiem morza do apteki po zestaw nierozważnego plażowicza, czyli maść i plasterki na wyskakujące zimno na ustach. Wiał wiatr, padało, a ja dzielnie szłam 40 minut w wodzie. Efektem tego czynu było moje przerażenie dnia następnego, ponieważ opryszczka na górnej wardze się rozrosła na pół ust, a do niej dołączyła w podobnym położeniu opryszczka na dolnej wardze. Rano wyglądałam jak potwór i łzy same cisnęły się do oczu, miałam prawą stronę twarzy spuchniętą, nie mogłam ruszać ustami i czułam ogromny ból. Pomijam już ból spieczonego tyłka i reszty ciała, który tylko potęgował mój zły stan. Ten dzień, mimo że był słoneczny przesiedziałam w łóżku, trochę śpiąc, a trochę czytając książkę, o której niedługo będziecie mogli przeczytać na blogu. Także udało mi się natrafić wieczorem na bardzo fajny film, o którym wspominałam w kulturalnym podsumowaniu II kwartału 2018. Mimo tego nieprzyjemnego epizodu, w ostatnie dni wyjazdu tak czy siak opalałam się na plaży (znowu z przyspieszaczem - uczę się na błędach, ale to był świadomy wybór) i kąpałam się w morzu. Oczywiście zaopatrzyłam się w kapelusz, żeby na usta nie padały promienie słoneczne i nie pogarszały mojego i tak fatalnego stanu i wyglądu, ale skorzystałam z ostatnich dni tyle, ile się tylko dało.
Na koniec wpisu pozwolę sobie Was zapytać - kto zauważył zmiany na blogu? Są minimalne, ale jednak widoczne. Ręka do góry, piszcie w komentarzach, a osoba która wymieni wszystkie zaistniałe zmiany zostanie polecona w sierpniowych polecajkach 😊
Ja tam widzę tylko dwie zmiany.. nie ma komentarza do komentarzy i zmieniłaś zdjęcie w nagłówku. ;)
OdpowiedzUsuńNie ma komentarza do komentarzy? Tzn. tego formularza, który pokazuje się nad wpisywanym komentarze. U mnie się wyświetla wszystko!
UsuńCzy ktoś ma jeszcze podobny problem?
Masz piękne zdjęcia na IG!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie:
BLOG
INSTAGRAM
Czasem lekki stres nie szkodzi, byle tylko nie było go za dużo ! :D Ja w tym roku też byłam nad morzem i stwierdzam, że uwielbiam takie morskie krajobrazy. Zdjęcia wyszły Ci cudowne!
OdpowiedzUsuńaround-nadien.blogspot.com
Dziękuję :)
UsuńJa uważam, że jestem wprost stworzona do morza, mogłabym tam mieszkać i nigdy by mi się to nie znudziło... <3
U Ciebie zawsze sporo sie dzieje :)
OdpowiedzUsuńZdjęcia chociaż robione telefonem są sliczne :)
Jakoś tak wychodzi :D
UsuńDziękuję :)
Widzę, że Twój lipiec był trochę słodko- gorzki. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło. Jeszcze raz gratuluję zdanej obrony! :* Ja większość zdjęć na bloga wykonuję telefonem. Po prostu trzeba zadbać o dobre oświetlenie. :)
OdpowiedzUsuńO, bardzo dobre określenie "słodko-gorzki". O ile lubię taki sos w Mac'u, to niekoniecznie chciałabym znowu coś takiego odczuwać na żywo :D
UsuńCieszę się, że wszystko dobrze się skończyło i dziękuję :)
Jak będę na laptopie u mojego to powiem Ci czy widzę jakieś zmiany bo na telefonie mi się cały czas wyświetla Tak samo jak wcześniej :) żałujesz że nasze wakacje już dobiegł końca ale za to mam przynajmniej pamiątkę od ciebie postacie ślicznej pocztówki :*
OdpowiedzUsuńDobrze, chętnie poczekam, zgadamy się na priv :)
UsuńJa wróciłam ty pojechałaś 💟 Oglądałam wszystkie twoje zdjęcia. Cieszę się, że odpoczęłaś. 💕
OdpowiedzUsuńNo dokładnie tak było, jeszcze pamiętam, jak oglądałam na IG Twoje zdjęcia znad morza i myślami sama tam byłam, nie mogłam się doczekać urlopu :)
UsuńJa od jakiegoś czasu mam opryszczkę z głowy, ale rozumiem, co mogłaś czuć. To mocno wkurzające, kiedy pojawia się nam coś nw twarzy i to jeszcze w wakacje, to pewnie przez te zmiany temperatur :(
OdpowiedzUsuńWkurzające jak wkurzające, ale sprawiało mi to taki ból, a moja twarz była nie do poznania :P Nigdy jeszcze takiej nie miałam...
UsuńWitaj. Ciekawa ta Twoja relacja egzaminacyjno-wakacujna :-) Przede wszystkim bardzo gratuluję obrony pracy dyplomowej. Spore przeżycie, prawda? Ale i satysfakcja. Fajnie, że miałaś trochę wakacji. Ale masakra z tą rozrośniętą opryszczką, współczuję Ci. Do tego czasu już pewnie nie ma śladu.
OdpowiedzUsuńA to zdjęcie z niebem i morzem, które tu dodałaś, jest przepiękne! Pozdrawiam Cię serdecznie - Emma
Dziękuję bardzo :) Fakt, to spore przeżycie, ale i tak wiele jeszcze przede mną!
UsuńA z wakacji tak czy siak się cieszę. Następne dopiero za rok :)
ja często mam taki dzień świra :D
OdpowiedzUsuńPrześlij komentarz